poniedziałek, 28 lipca 2014

Chciałabym Wam powiedzieć iż zawieszam bloga. Nie mam już rozdziałów ani pomysłów na nie, chcę też troszeczkę nad sobą popracować. Nowe posty mogą się pojawić dopiero we wrześniu. Oczywiście w wolnych chwilach, których teraz jest strasznie mało będę nadrabiać zaległości w Waszych blogach.

Do zobaczenia, Luckily.

sobota, 19 lipca 2014

Wizyta.

- Cześć ciociu! - Roześmiałam się na widok zdziwionej miny kobiety. - Nie wpuścisz mnie?
- Nie, oczywiście - uchyliła drzwi przepuszczając mnie. - Ile razy mam ci mówić żebyś nie nazywała mnie ciocią? To takie straszne - zmarszczyła nos. - Jak te stare ciotki po pięćdziesiątce co mruczą pod nosem miłe rzeczy a zaraz gadają na ciebie za plecami.
- Znowu widziałaś się z ciotką Matyldą? - Roześmiałam się zajadając rozmrożone truskawki.
- Niestety - westchnęła nastawiając wodę na kawę. - Co cię do mnie sprowadza? I to tak bez zapowiedzi...
- Masz jakieś plany?
- Wieczorem miałam zamiar wyjść, ale wolę z tobą wybrać się w miasto - uśmiechnęła się lekko trącając mnie biodrem. - Masz już osiemnaście?
- Prawie - krzywo się uśmiechnęłam.
- No cóż, prawie to tak jakbyś już miała - puściła do mnie oko.
- Zmieniłaś się - odparłam zachwycona.
- Brak faceta robi swoje, muszę się komuś podobać na stare lata - roześmiała się.
Ciocia Edyta jest młodszą siostrą mojej matki i w rodzeństwie to ona była normalna i tak już pozostało. Mimo, że jest przed trzydziestką to ma w sobie mnóstwo z osiemnastolatki. Ubiera się jakby miała dwadzieścia lat i nie ma przycisku stop, coś takiego jak granice dla niej nie istnieje. Bawi się tak jak ja powinnam teraz. Pije bez umiaru, a w facetach przebiera jak w ciuchach. Uśmiechnęłam się na samą myśl o dzisiejszym wyjściu na miasto. Jeden problem - nie mogę pić. Nawet głupiego piwa się nie napiję, bo jestem zapłodniona...
- Co tam u mojej starszej, zgorzkniałej siostrzyczki?
- Korzysta z wolności - westchnęłam studząc herbatę.
- Biedny był ten twój ojciec musiał się za nią wziąć, ale cóż kiedyś była w porządku, a teraz...
- Tak, wolałabym żeby z tobą się związał przynajmniej by żył - smutno się uśmiechnęłam.
- Nie mów tak. Mimo wszystko co ta kobieta wyprawia to niewyobrażalnie cię kocha, ona ma serce.
- Oj, w to nie wątpię, ale musiało się zatrzymać wraz z moim urodzeniem.
- Dlaczego przyjechałaś? - Uniosła lekko brew.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Bardzo, ale to dziwne, bo twoja matka od zawsze powtarzała, że mam na ciebie zły wpływ i nie mogłaś się ze mną spotykać - uśmiechnęła się. - Miałam wrażenie, że podzielasz jej zdanie, a ja przez ten cały czas tęskniłam za moją siostrzenicą - mocno mnie przytuliła.
- Nie, ja zawsze chciałam cię odwiedzać czy w wakacje czy nawet w ferie, ale matka.. - Mruknęłam z niezadowolenia. - Teraz nie zatrzyma mnie już, a potrzebowałam wyjechać i odspanąć. Zbyt dużo się na mnie zwaliło w ostatnim czasie.
Nie potrzebnie to powiedziałam, teraz nie da mi spokoju, będzie chciała wszystko wiedzieć. Czy chcę o tym powiedzieć? W sumie jeśli nie Edycie to komu? Kto mnie lepiej zrozumie jak nie moja wyluzowana ciotka?
- Co się dzieje? - Wyciągnęła z lodówki nalewkę babci i dolała sobie do kawy.
- Z tego co pamiętam dolewało się soku malinowego i to też nie do kawy tylko herbaty - roześmiałam się.
- Ćśś - roześmiała się. - Nie odwracaj kota ogonem tylko mów.
- Pamiętasz mojego chłopaka?
- Pewnie - uśmiechnęła się popijając doprawioną kawę. - Przystojny i miły - skarb. Nie układa się wam?
- Nie wiem to znaczy wiele spraw się pokomplikowało...
- Poprosił cię o rękę? - Edycie zaświeciły się oczy z podekscytowania. - Chcę być świadkiem! - Wykrzyknęła podnosząc dłoń niczym uczeń w szkolnej ławce.
- Nie, nie poprosił mnie o rękę - uśmiechnęłam się. - Wpadliśmy..
- W błoto jeżdżąc na rowerze? - Poważnie się upewniła.
- Nie - roześmiałam się, ale po chwili moja mina pewnie wyrażała bezgraniczną rozpacz. Odwróciłam wzrok. - Jestem w ciąży - wyszeptałam.
Edyta wciągnęła ze świstem powietrze i z nieskrywanym zaskoczeniem wpatrywała się we mnie jakby widziała mnie po raz pierwszy.
- Zabezpieczyliśmy się, ale..
- Ale się nie udało - kiwnęła głową nadal rozmyślając. - Powiedziałaś matce?
- Co ty, zabiłaby mnie! - Wykrzyknęłam. - Jak na razie wiesz tylko ty i rodzice Tomka.
- Co oni na to?
- Ojciec zachował się dość... Dziwnie - zmarszczyłam zniesmaczona nos. - Ale zaakceptowali. Mama Tomka to naprawdę złota kobieta ma przyjaciółkę, która jest bardzo dobrym ginekologiem i jestem pod jej opieką i jak na razie wszystko jest w porządku - uśmiechnęłam się.
- A co zamierzasz zrobić potem? - Zapytała pocieszająco głaszcząc mnie po dłoni kciukiem. - Jak urodzisz?
- Nie mam pojęcia - westchnęłam. - Właśnie dlatego się pokłóciliśmy, bo rozważam adopcję.
- Rozumiem - pokiwała głową. A ja wiedziałam, że tak naprawdę było, rozumiała. - Nie przejmuj się tym co mówi, ty nosisz dziecko pod sercem i ostatnie słowo należy do ciebie - uśmiechnęła się.
- Nie jestem już taka pewna - zamrugałam oczami odganiając łzy. - Dobra, koniec tych smętów. Musiałam komuś powiedzieć, bo mnie rozsadzało - podskoczyłam na krześle. - Ty mi lepiej powiedz jak ci idzie szukanie tego jedynego? Ktoś się odzywa na portalach?
- Zboczeniec na zboczeńcu - westchnęła rozpromieniona, że ktokolwiek pisze. - Jeden ma takie fetysze, drugi inne, a jak się dowiedziałam, że mam kolejnemu wbijać igły w pośladki to myślałam, że się porzygam - odruchowo się wzdrygnęłam. - Ale.. - tajemniczo się uśmiechnęła.
- Ale? - Porozumiewawczo poruszyłam brwiami.
- Poznałam w tej słodkiej kawiarence na rogu ulicy bardzo miłego prawnika - klasnęła w dłonie. - Moje wysiłki jednak na coś się zdały - uśmiechnęła się triumfująco.
- Przystojny?
- Bardzo! - Oparła głowę na dłoni jak prawdziwa marzycielka. - Garniak szerokie bary, wąski dół...
Brązowe oczy. Takie połączenie młodego Brada Pitta z Joshem Duhamel - westchnęła.
- Szalejesz - roześmiałam się. - I to z nim byłaś dzisiaj umówiona?
- Tak - roześmiała się. - A przejęłam inicjatywę i nie pozwoliłam mu odmówić, choć od razu było widać, że na mnie leci.
- To nie wasz się odwoływać spotkania!
- Jak to?
- Tak to - roześmiałam się. - Dojdzie parę zdjęć do twojej kolekcji na ścianie.
Edyta jest totalną amatorką jeśli chodzi o fotografię, ale się nie zniechęca i wszystkie wymyślne zdjęcia jakie kiedykolwiek zrobiła i jeśli nie było na nich jej palca to lądowały przyczepione na ścianie, nieważne jakiej, ważne że czystej. I tak oto, na limonkowych ścianach w salonie i beżowych ścianach w sypialni są miliony zdjęć zupełnie obcych ludzi i roślin. Do niedawna zdobiły też łazienkę, ale zamokły i poodpadały więc w łazience zdjęć już nie ma.
- Ale super - klasnęła z podekscytowania w dłonie. - Pomożesz mi?
- Oczywiście!

_______________________________________________________

Przepraszam za zaległości w Waszych opowiadaniach, ale brak czasu dopadł i mnie. Obiecuję, że wszyściutko nadrobię jak najszybciej będę mogła!

piątek, 11 lipca 2014

Podróż.

- Jadę do cioci Edyty - poinformowałam mamę. - Telefonu nie biorę więc nawet nie próbuj dzwonić.
- Nie będziesz się mnie słuchać, prawda? - Zapytała wybałuszając malowane oczy. - Nie masz do mnie za grosz szacunku?
- Zgadłaś - uśmiechnęłam się wychodząc.
Z torbą na ramieniu skierowałam się w stronę przystanku autobusowego. W sobotę komunikacja miejska jest beznadziejna, ale trudno. Bilet kupię na dworcu, a siedzenie na przystanku nie jest najgorsze, gdy ostatnie, ciepłe promienie słońca grzeją w plecy. To sama przyjemność spędzić trochę czasu na chłodnym dworze, który jest urozmaicony drobnymi promieniami ciepła. Tomek od tygodnia się nie odzywał albo daje mi czas na zastanowienie się nad wszystkim, poukładaniem wszystkich spraw do porządku albo wszystko już przesądzone i zostałam sama. Sama tego nie chciałam on się zachował jak ostatni dupek, prawda?
- Dwie minuty - westchnęłam, no cóż nici z wygrzewania się na słońcu.
Usiadłam przy oknie nie zważając na oburzone spojrzenia osób starszych, ja jestem w ciąży. Dobra, marna wymówka, ale jednak. Skrzywiłam się na widok młodego chłopaka dłubiącego w nosie czekając na zielone światło. Z uniesioną brwią usiłowałam go nakłonić do spojrzenia w moją stronę. Po chwili spojrzał na mnie z palcem przy nosie i czerwony jak burak przymknął oczy zły na siebie, że został przyłapany, lekko się oblizałam ze złośliwym uśmiechem i odwróciłam wzrok.
- Kretyn - westchnęłam na co ponownie staruszki obrzuciły mnie krytycznym wzrokiem. - Świętoszki się znalazły - warknęłam do różowłosej.
- Za mało przeżyłaś - ciepło się uśmiechnęła.
- Zdziwiłaby się pani - odparłam z lekkim przekąsem.
Co ta stara baba może wiedzieć co przeżyłam? Może byłam nękana albo molestowana za małolata? Może życie kopnęło mnie w dupę domem dziecka, a tragiczny wypadek nie daje o sobie zapomnieć? Taka prawda, gówno wie. Każda z tych zapyziałych twarzy gówno wie co mogło się wydarzyć danej osobie. To tak jakby oceniać miłego pieska, który zagryzł dziecko. Może przed pojawieniem się w normalnym domu gdzie o niego dbano gnębili go? Bili? Głodzili? Ale kogo to obchodzi wygląda na normalnego więc jest normalny, ale po raz kolejny mówię: GÓWNO PRAWDA. Nie oceniaj książki po okładce to dobre powiedzenie i wcale nie wyssane z palca.
- Dziecino - kobieta usiadła tuż obok mnie gdzie zwolniło się wolne miejsce. - Przed czym uciekasz?
Bacznie przyjrzałam się kobiecie, która wcale nie była taka stara na jaką wyglądała. Miała może z pięćdziesiąt lat? Nie więcej.
- Przed sobą - uśmiechnęłam się przez łzy, które zaczęły napływać do oczu.
- Kochanie, dopiero zaczynasz żyć nie możesz marnować czasu na płacz - lekko mnie przytuliła. - Jeszcze będzie tyle okazji, ale nie teraz. Masz nie więcej niż osiemnaście lat, kiedy się bawić jak nie teraz? Kiedy pła..
- Kiedy płakać jak nie teraz, dobrze powiedziane - roześmiałam się.
- Tak, ale po co? Jak każdy twój uśmiech będzie o wiele droższy dla ludzi niż kolejna bezwartościowa łza wylana przez nic nie wartą osobę? Przez nic nie wartą sytuację? - Zapytała unosząc wyskubaną brew.
- Nie wiem po co - westchnęłam. - Same przychodzą.
- A masz w sobie przycisk stop? - Zapytała. - Wciskasz i nie przejmujesz się. Wciskasz po raz kolejny i bum ryczysz jak głupia, ale sama gdy nikt nie widzi, bo wstydzisz się tej chwili słabości. Bum! Wciskasz i jesteś uśmiechnięta jak dwuletnie dziecko bez ząbków - pocieszająco pogładziła mnie po twarzy ocierając ostatnie łzy. - Nic. Powtarzam ci, nic nie jest warte twoich łez. Sama możesz sprawić, że się rozpłaczesz jak złamiesz rękę albo nogę, ale nigdy przez osobę, która najwyraźniej jest skończonym idiotą, że doprowadza do płaczu kobietę.
- Dziękuję - ostatni raz chlipnęłam i podciągnęłam się do góry torując sobie drogę do wyjścia. - Naprawdę dziękuję, ale czasami trzeba uciec - uśmiechnęłam się.
Pociąg do Leszna za piętnaście minut kupiłam maślanego rogalika i powoli go przeżuwałam siedząc po turecku pod ścianą. Powoli w gardle rosła gula, którą z trudem mogłam przełknąć. Popiłam napojem energetycznym a rogalik położyłam koło siebie. Po chwili przyleciały gołębie powoli, niepewnie skubiąc pieczywo. Zachowywały się jak na ptaki przystało, zero zaufania. W każdej chwili mogły odlecieć gdyby tylko poczuły zagrożenie. Wyciągnęłam rękę i jak na zawołanie poruszyły skrzydłami i już ich nie było, wylądowały dopiero w bezpiecznej odległości parę metrów dalej. Odrywałam małe kawałeczki i rzucałam w ich stronę, nie nachalnie tylko delikatnie aby ich nie przestraszyć. Małymi kroczkami zbliżały się co raz bliżej w moją stronę pochłaniając co raz to większe kawałeczki pokarmu.

- Wrocław Główny , Leszno na peronie czwartym! - W głośniku rozległ się donośny głos kobiety najwyraźniej bardzo znudzonej swoją pracą.

- Czas jechać - uśmiechnęłam się. Ostatnie okruchy wyrzuciłam w stronę ptaków i ruszyłam do nadjeżdżającego pociągu.
Rozsiadłam się w pustym przedziale wyciągając już dość zniszczoną książkę i tępo przekładałam ze strony na stronę, nie przeczytałam chyba ani jednego słowa. Pociąg ruszył z peronu lekkim szarpnięciem i już gładko sunął po szynach. Taka lekka namiastka skrzydeł. Oddalam się, bo poczułam zagrożenie, we Wrocławiu już mnie nie będzie za minimum piętnaście minut, to trochę dłużej niż umiejętności przemieszczania się ptaka, ale cóż biorę co dają.
- Wolne? - Z lekkim skrzekiem otworzyły się przesuwane drzwi przedziału i w przejściu pojawił się czerwony z wysiłku młody chłopak.
- Nie pomieścimy się z tym tłumem ludzi - mruknęłam.
- Ta, widzę właśnie - roześmiany rozwalił się na siedzeniu na przeciwko.
- Ha, ha - krzywo się uśmiechnęłam.
- Ej.
- No? - Spojrzałam na chłopaka, któremu czerwień wycisku powoli schodziła z twarzy.
- Czytasz do góry nogami, teraz taka moda, no nie? - Uśmiechnął się lekko odgarniając za długie włosy, które zaczęły mu opadać na oczy.
- Ta, pewnie. Nauczyłam się tej techniki w Ciechocinku, można lepiej się skupić na czytanym tekście - odparowałam czując jak robię się czerwona. Jaka idiotka, chyba rzeczywiście moje ciemne włosy skrywają brak mózgu.
- Nie przejmuj się - uśmiechnął się. - Ja umiem pisać wzrokiem.
- Bardzo zabawne. Po prostu się zamyśliłam - westchnęłam odkładając książkę na kolana.
- Rozumiem - pokiwał głową jakby naprawdę rozumiał. - Gdzie jedziesz?
- Do Leszna.
Skierowałam wzrok w stronę okna, za którym rozpościerały się przepiękne pola, które jeszcze były całkowicie brązowe, a już niedługo pojawią się pierwsze plony. Za dziewięć miesięcy, jeśli zdecyduję się na zatrzymanie dziecka, zabiorę je w takie miejsce by od małego mogło babrać się w brązowej brei i mogło zacząć rozumieć mechanizm i piękno natury. To głupie, ale chciałabym żeby uczyło się kochać i szanować od malucha. Aby doceniało piękno i szlachetność, a nie próżność i zarozumiałość, co w tych czasach jest ogromnym błędem. Chcę by zdobywało to czego chce, nie kosztem innych tylko dzięki swojej sile i wytrwałości, której nie nauczy się nigdzie tylko wśród natury, która nie pojawia się dzięki komuś ani kosztem kogoś. Jest bo jest i koniec kropka. Musi się nauczyć być samowystarczalnym, a nie podatnym na różne skutki życia w dwudziestym pierwszym wieku.
- O czym myślisz? - Zapytał chłopak, o którego istnieniu kompletnie zapomniałam.
- O naturze.
- Hipiska?
- Kretyn?
Ta krótka wymiana słów, bo zdania to na pewno nie były pokazała mi jak bardzo zgorzkniałam po paru dniach świadomości, że mam w sobie nowe życie. Jak bardzo znieważyłam pomoc i uśmiech, co uznałam za sztuczne i nieprawdziwe. Jestem sama i mogę liczyć na siebie, a jakiś przypadkowy chłopak spotkany w przedziale pociągu nie zawróci mi w głowię iż poradzę sobie sama i nie potrzebuję bezsensownej rozmowy, którą zapełniłabym cały ten czas podróży. Nie interesują mnie plotki tylko fakty. Wszystko stało się faktem od poczęcia do narodzin. Od ostrzeżeń po wpadkę. Od uśmiechu do płaczu. To wszystko fakt nie fikcja, o której można śmiało rozmawiać z obcym człowiekiem.
Za oknem dojrzałam wielki napis Leszno i wiedziałam, że już muszę stąd wyjść. Choć na plotkach szybciej mija czas to w samotności idzie łatwiej, bez zbędnego myślenia co powiedzieć by nie wypaść na odludka.
- Miłej podróży - uśmiechnęłam się i wyszłam nie czekając na słowa chłopaka z przedziału.

piątek, 4 lipca 2014

Złość.

- Jesteś szczęśliwa? - Zapytał Tomek gładząc mnie po ramieniu.
Dobre pytanie. Jestem? To nie jest ani szczęście ani cierpienie. Czuję się normalnie, bez żadnych odchyleń od normy co jest dziwne iż sytuacja, w której się znalazłam jest totalnie dziwna.
- A ty?
- Zapytałem pierwszy - mruknął niezadowolony z obrotu tej rozmowy.
- Jestem w ciąży - mam pierwszeństwo - uśmiechnęłam się z wyższością.
Nie przestając mnie głaskać drugą ręką potarł tył głowy pełen konsternacji. Nie czuł się komfortowo, coś mu leżało na sercu.
- Nie wiem. Jestem zakręcony, zagubiony i zupełnie nieświadomy przyszłości - jęknął. - Wiesz jak lubię, gdy wszystko idzie zgodnie z planem, a tego w nich nie było choć nie ukrywam, że cieszę się, że jesteś w ciąży... Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Dziwne, nie?
- Trochę - uśmiechnęłam się. - Nie wiem co dalej będzie...
- Ja też nie - mocniej mnie do siebie przytulił. - Ale jakoś na pewno.
- Tak - westchnęłam. Wyprostowałam się i uciekłam wzrokiem nim zorientował się o czym myślę. - Tomek? Może to nie byłby najgorszy pomysł jakbyśmy się zastanowili nad adopcją? Już nie chcę usuwać, ale adopcja? Nie skrzywdzimy dziecka...
- Myślałem, że skończyliśmy już dyskutować na ten temat - odparował zdenerwowany.
- Ty skończyłeś - jęknęłam. - Zawsze to ty podejmujesz decyzje i zawsze to ty mówisz ostatnie słowo - przeciągle westchnęłam nerwowo skubiąc koc. - Przy tobie czuję się taka... Taka głupia. Odmóżdżona. Jakby przy tobie mój mózg się wyłączał i nie chciał działać prawidłowo.
- Czasami wątpię, że jakikolwiek masz - warknął.
Dostałam policzek. Chciałam spokojnie porozmawiać o dobrej przyszłości naszego dziecka, a on po prostu mnie skrytykował i to w najgorszy możliwy sposób. Wstałam i nie czekając na dalsze słowa ruszyłam w stronę drzwi.
- Marta! Przepraszam, nie chciałem! - Złapał mnie za łokieć usiłując obrócić mnie w swoją stronę.
- Nic się nie stało, serio - uśmiechnęłam się. - Widocznie rzeczywiście nie mam mózgu skoro zadałam się właśnie z tobą. Gdybym go miała nie posiadałaby teraz problemu w podbrzuszu - wzruszyłam ramionami i wyszłam zostawiając za sobą oniemiałego Tomka.
Biegłam, nie wiedziałam gdzie - po prostu biegłam. Daleko od dziecka, problemu, Tomka i wszystkiego co jest mi znajome. Miałoby to jakiś sens gdybym zniknęła? Ot tak? Nagle? Matka nie zauważyłaby braku córki, a Tomek? Zauważy czy nie, nieważne. Zdyszana oparłam się rękoma o kolana ciężko dysząc. Jak on mógł mnie tak potraktować? Trzymał mnie jak psa? Byle krócej? Zero własnej woli? Pociągniesz do siebie to podejdzie do nogi, puścisz smycz odbiegnie. Zablokujesz? Raptownie szarpnie cię do tyłu.
- Ale ze mnie głupia suka- roześmiałam się rozglądając się dookoła. Dotarłam dalej niż podejrzewałam dobiegłam do granicy Wrocławia z Jagodnem. Wszędzie pola... Na drzewach już pojawiały się malutkie pąki zwiastujące przyjście wiosny. Dookoła dało się czuć zapach mokrej ziemi, a delikatne promienie słońca tylko dopełniały ten idealny obraz. Szkoda, że we mnie nie jest tak idealnie.... Powoli położyłam się na wilgotnym skrawku trawy, wyciągnęłam telefon i cicho puściłam Maroon 5.
- I really wanna love somebody, I really wanna dance the night away - fałszowałam naśladując charakterystyczny głos Adama Levine czując jak łzy spływają po policzkach rwącymi strumieniami. - Nie maż się kretynko - warknęłam ocierając twarz.
Delikatnie osunęłam ręce na brzuch wybijając takt kolejnej piosenki.
- Podoba ci się? - Głucho zapytałam z zamkniętymi oczami czując, że nadchodzi kolejna fala łez. - Za parę miesięcy będziesz tańczyć jak szalony. Albo jak szalona - uśmiechnęłam się krzywo. - Może nie ze mną, ale będziesz. Będziesz szczęśliwy kimkolwiek jesteś - pogłaskałam brzuch i powoli podniosłam się na nogi niechętnie wracając w stronę domu.
Głośny dźwięk przychodzącego smsa wyrwał mnie z zamyślenia. Bez jakiegokolwiek zapału wyciągnęłam telefon komórkowy i odczytałam wiadomość wysłaną przez Tomka:

Gdzie jesteś? Martwię się i przepraszam cię ogromnie, naprawdę bardzo przepraszam. Wybacz mi. Wcale tak nie myślę, po prostu mnie poniosło. Porozmawiajmy, proszę.


Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, to bez sensu. Nie chcę z tobą na razie gadać.

- Wysłane - mruknęłam z uśmiechem na ustach. - Piesek zaczyna gryźć.
Wbiegłam po schodkach werandy wiedząc co zaraz będzie. Ręka, noga mózg na ścianie. Jeśli zauważy, że przyszłam to będzie ostra awantura. Delikatnie zamknęłam drzwi, które niestety nie chciały współpracować i głośno zaskrzeczały.
- Marta!
- Czego? - Warknęłam.
- Chodź tu - pisnęła krztusząc się dymem papierosowym.
Z zatkanym nosem skierowałam się do kuchni, w której było siwo.
- Możesz nie pali.. - Zamarłam. - Co ty tu robisz?
- Bądź miła - poinstruowała mnie mama mile uśmiechając się do Tomka. Nie zdziwiłabym się gdyby na niego rzuciła swoje sidła miłości. Przewróciłam oczami zaciskając usta w prostą linię.  - Przyniósł ci kwiaty - rodzicielka kiwnęła głową w stronę salonu.
- A dlaczego są w dużym pokoju? Przed koleżankami chcesz się pochwalić, że znalazłaś sobie kolejnego alfonsa? Tym razem romantycznego? - Uśmiechnęłam się krzywo.
- Jak śmiesz?! - Wyspała krztusząc się dymem.
- A ty jak śmiesz nie odwiedzać swojego męża na cmentarzu?! - Warknęłam. - Wyrzuty sumienia się odezwały? Sumienie? Głupiego znicza nie zapaliłaś, głupiej trawy nie zostawiłaś na grobie, nazywasz się człowiekiem? Kobietą z sercem? - Wytknęłam. - Chcesz miłości, a te dziwki dają ci to, co ty dajesz innym ludziom czyli nic prócz niechęci i to tylko ze względu na pieniądze ojca!
- Ty, mała, zołzo! - Podniosła rękę zamierzając się na mnie lecz zdążyłam ją złapać za nadgarstek wyciągając jej peta z palców i mocno przypalając ją w dłoń.
- Nie tym razem - uśmiechnęłam się wbiegając na górę.
Opadłam na łóżko totalnie zapominając o obecności Tomka w domu. Po chwili już był u mnie w pokoju.
- Co ty zrobiłaś? - Mruknął z niedowierzaniem.
- Nie pozwoliłam żeby mnie uderzyła - krzywo się uśmiechnęłam. - Nie tym razem. Nie teraz..
- Ale po co ją przypalałaś?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Idź pocałuj, szybciej się zagoi.

sobota, 28 czerwca 2014

Obraz.

- Musisz tam iść, sama przecież tego chciałaś - Tomek pociągnął mnie za rękę w stronę ogromnego budynku. - Już jesteśmy spóźnieni. Beata czekać nie będzie, jest tak rozchwytywana więc dostaliśmy się tam tylko ze względu na mamę.
- Nie - jęknęłam. - Boję się tego czego mogę się tam dowiedzieć.
- Niczego nowego czego już nie wiemy - krzywo się uśmiechnął.
Opuściłam smutna głowę wiedząc, że ma rację. Nie mogę przez cały czas uciekać przed rzeczywistością, bo nie tylko sobie zrobię krzywdę. Teraz muszę myśleć i jeść za dwoje.
- A jeśli okaże się, że nie jestem w ciąży? Co to znaczy? Uroiłam sobie? - Raptownie się zatrzymałam czując jak wnętrzności podchodzą mi do gardła, jakby na protest tego czym próbowałam się ratować.
- Miałaś pierwsze objawy... Sam się o nich przekonałem dziś rano - uśmiechnął się.
- Myślałam, że spałeś - mruknęłam zmieszana.
- Chodź i nie marudź. Nie waż się wymigiwać hormonami - uprzedził.
- No dobra!
- Jesteś uparta jak osioł! - Warknął Tomek.
- Przeżyjesz - mruknęłam na co Tomek przewrócił oczami.
Przychodnia od wejścia powitał nas ostry blask jarzeniówek i kaleczące oczy białe ściany. Z kilku pomieszczeń wyszły kobiety z plikami kartek w równie białych kaftanach.
- Trafiliśmy do jakiegoś laboratorium, a nie ginekologa. Serio? Takie bezpieczeństwo dla mnie i dla dziecka? Udało ci się to - zaczęłam klaskać dłońmi na co w moją stronęskierowały się oburzone tawrze pacjentek.
- Znowu ci nic nie pasuje, dziewczyno to prywatna przychodnia! Czego ty chcesz? Odrapanych ścian i starych biurek?
Zamilkłam robiąc naburmuszoną minę. Miał rację. Znowu. On jest tak denerwująco idealny i przewidujący, że chwilami szlag mnie trafia. Chwilami czuję się jakbym była pięciolatkiem, a on był moim rodzicem, jeśli nie dziadkiem. Czuję się głupia i nic nie wiedząca o życiu. Przy Tomku jestem zupełnie odcięta od zdolności myślenia. Jestem zupełnie tłamszona przez jego głowę.
- Gabinet 15, Beata Kotarska - ginekolog - przeczytał. - To tu - ciepło się uśmiechnął.
- Nikogo tu nie ma, czyżby Beata zachorowała i nie przyszła do pracy? - Zapytałam kierując się już w stronę wyjścia.
- Wracaj tu - chwycił mnie w kolanach biorąc na ręce i cicho się śmiejąc na widok mojej miny wszedł do gabinetu bez jakiegokolwiek pukania. - Dzień dobry!
- Witajcie! - Zza biurka podniosła się kobieta niewiele młodsza od mamy Tomka. Kruczoczarne włosy związane były w długi koński ogon, a spodnie dresowe i zwykł T-shirt pokazywał, że jednak też jest człowiekiem. - Tomek, chłopcze, puść ją!
- Już, już - delikatnie mnie postawił na ziemi. - Uważałem - zapewnił puszczając do niej oko.
- Jestem Beata i chciałabym żebyś tak się do mnie zwracała - wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Marta - niepewnie uścisnęłam jej dłoń.
- Od tej pory będę twoim lekarzem prowadzącym - założyła okulary na nos spoglądając na mnie z ciepłym uśmiechem na ustach. Całkiem miła osoba, co nie zmienia faktu, że jest miliony miejsc, w których wolałabym być w tej chwili. Wszędzie byle nie tu. - Jeśli oczywiście będziesz tego chciała.
- Gdyby nie Tomek nie wiem kiedy zdecydowałabym się na wizytę więc to raczej pewne, że chcę panią - krzywo się uśmiechnęłam.
- Powinnaś być wdzięczna, że na to nalegał. Dalsze zwlekanie mogłoby się okazać niebezpieczne dla ciebie i dziecka - pokiwałam cicho głową.
- Proszę pani - na widok miny lekarki od razu się poprawił. - To znaczy Beata - uśmiechnął się. - My jeszcze nie jesteśmy pewni - podrapał się po brodzie zastanawiając się co dalej powiedzieć. - Testy pozytywne, nudności i hormony. Tak! Hormony to na sto procent się jej odezwały - roześmiał się po czym uciszył się na widok mojej groźnej miny. Lekko odchrząknął. - No więc, objawy są, ale nadal nie jesteśmy pewni.
- Zaraz wszystko ustalimy - uśmiechnęła się zakładając rękawiczki na dłonie. - Jesteś na coś uczulona lub na coś przewlekle chora? - Pokręciłam przecząco głową. - No cóż to już połowa sukcesu - uśmiechnęła się. - Tomek, możesz wyjść? - Chłopak w ciszy pokiwał głową i wyszedł posyłając mi wsparcie i swój najpiękniejszy uśmiech. - No jak już jesteśmy same czas pogadać - usiadła obok mnie zakładając okulary na włosy kładąc na kolana zeszycik. - Miesiączka. Od jak dawna, regularna i ile się utrzymywała?
- Od czterech lat, regularna, tydzień - uśmiechnęłam się ignorując rumieniec, który wypłynął mi na twarz.
- Późno zaczęłaś krwawić, mama również zaczęła tak późno? - Zapytała zapisując coś w zeszycie.
- Nie, nie mam pojęcia - wzruszyłam ramionami.
- A kiedy ostatni raz?
- Pięć tygodni temu? Tak, wydaje mi się, że właśnie przed... - Zamilkłam niż to powiedziałam.
- Rozumiem - uśmiechnęła się pocieszająco. - Jak wygląda twoja sytuacja rodzinna? Rodzice wiedzą o ciąży?
-  Nie, mama nie wie. Tata nie żyje od dwóch lat.
- Jaki masz kontakt z mamą? Dlaczego nie żyje? Był na coś chory?
- Nienawidzimy się - uśmiechnęłam się z widocznym smutkiem. - Zabił się, z tego co mi wiadomo nie chorował, ale mógł mieć depresję - wzruszyłam ramionami.
- Przykro mi - spuściła wzrok, jakby wyrzucała sobie, że grzebie w moim życiu. - A jak z Tomkiem? Dogadujecie się? Masz w nim oparcie?
- O tak - uśmiechnęłam się. - Ogromne. Strasznie mi pomaga, zachowuje się tak jak powinna moja matka - roześmiałam się.
- Nie jesteś w domu narażona na stresy?
- Pewnie jestem, ale zaczęłam wychodzić gdy wiedziałam, że wybuchnie.
- O tyle dobrze - uśmiechnęła się. - Martwisz się o wasze relację?
- Nie, tak było od zawsze.
Kobieta zmierzyła mnie smutnym spojrzeniem i wróciła do swoich notatek.
- No dobrze. Chciałabym cię zbadać - uśmiechnęła się pokazując mi parawan za sobą. - Tam możesz się rozebrać. Nie krępuj się, mamy to samo - uśmiechnęła się pocieszająco widząc mój przerażony wzrok.
Nigdy wcześniej nie byłam u ginekologa - nie miałam potrzeby na takie odwiedziny. Badanie było dość krępujące. Nikt, prócz Tomka nie dotykał tych miejsc, którym teraz bacznie się przyglądała Beata. Spoglądałam w sufit nie chcąc natrafić jej spojrzenia i żeby nie zauważyła strachu i czerwieni wypisanej na mojej twarzy.
- Poczekaj chwilę - delikatnie opuściła na moje kolana jakiś materiał i podeszła do drzwi lekko je uchylając. - Tomek? Mogę cię prosić?
- Już idę - dobiegł mnie stłumiony głos chłopaka.
Po chwili już był przy mnie trzymając mnie za rękę. Uchwyciłam jego czułe spojrzenie i ciepły uśmiech nim znowu spoglądałam na sufit.
- Marta? Spojrzysz tu? - Poprosiła wskazując mały ekran. - Tomek ty również.
Wpierw zerknęłam  na kobietę, której oczy świeciły się jak gdyby miała w nich malutkie gwiazdki. Szeroki uśmiech Beaty zmusił mnie bym zerknęła na monitor urządzenia.
- To - wskazała palcem malutką plamkę niczym według mnie nie odznaczającą się od reszty - To wasze czterotygodniowe maleństwo.
- Nasze - wyszeptałam przez łzy.
- Nasze - potwierdził Tomek równie wzruszony.

wtorek, 24 czerwca 2014

Hip Hip Hurra!

A więc rozwijam się! Powstała nowa zakładka pt. Bohaterowie. I co teraz? Zajrzałyście? Zachwycone? Rozczarowane? Wraz z nową/ważną postacią zakładka będzie uzupełniana i będę Was o tym informować! ;)
Całusy Luckily!

P.S. Pamiętajcie aby te z Was, które jeszcze się nie zadeklarowały czy informować Was o nowych rozdziałach żeby to uzupełniły. Byłabym ogromnie wdzięczna, a korzyści płyną z obu stron ;)

 

W sobotę nowy rozdział!

piątek, 20 czerwca 2014

Chwila.

- Gotowa? - Staliśmy na ganku przed domem Tomka.
Ostatni moment kiedy jestem szczera ze sobą.
- Nie. Wracajmy zapomniałam czegoś z domu - odwróciłam się na pięcie w chwili gdy mnie złapał za nadgarstek mocno mnie całując zatracając nas w przestrzeni.
- Ho, ho! Młodzi spokojnie, zaraz będziecie u siebie - roześmiała się mama Tomka wycierając ręce w ścierkę. - No, Marta pokaż mi się, dawno się nie widziałyśmy!
Mama Tomka mocno mnie wyściskała pokazując jaką mam beznadziejną matkę. Serce to ma ona chyba z kamienia, że tak postępuje z własną córką. Bliższa jest "teściowa" od matki, od kiedy tak się dzieje?
- Niech no ci się przyjrzę - złapała mnie za rękę okręcając dookoła. - Te wasze dwa lata wam służą - mrugnęła porozumiewawczo do syna na co Tomek się lekko zaczerwienił. - No chodźcie do środka, już prawie wszystko gotowe!
Chłopak przepuścił mnie w drzwiach. Już w progu rzuciła się na mnie mała siostrzyczka Tomka.
- Cześć Marysiu! - Roześmiałam się na widok prób wspięcia się na moje nogi. - No chodź tu - podniosłam szczęśliwe dziecko, które ułożyło głowę na moim ramieniu. - Dzień dobry - uśmiechnęłam się do pana Marka - ojca Tomka. Mężczyzna w średnim wieku o ciemnych włosach jak u syna i o mocno, aż nienaturalnie zielonych oczach w milczeniu przyglądał się rozgrywającej się do tej pory scenie. Cienkie pasma siwizny przecinały gęstą czuprynę, mogłabym przysiąc, że w czasie mojej ostatniej wizyty srebrne pasma nie gościły na jego głowie..
- Witaj - sztywno uścisnął mi dłoń.
- Marta! Mam truskawki, chętna? - Do pokoju wkroczył Tomek od razu zatrzymując się w progu. - Tata? Miałeś dziś rano wyjechać.
- Miło, synu, że tak ci zależy na moim wyjeździe - odparł powodując rumieniec na twarzy syna.
Tych dwóch "mężczyzn" od zawsze się kłóciło o byle powód. Może zbieżność charakterów, a może już zwykła niechęć do siebie.
- Miło pana widzieć - próbowałam ratować sytuację.
- Gdzie byłeś od samego rana? - Zerknął na zegarek zupełnie mnie ignorując. - Jest dwudziesta godzina, a ty dopiero przychodzisz? Czemu nie pomagałeś matce? Nie poprosiła? A może sam powinieneś się zainteresować? - Recytował znany tekst.
- Zadajesz zbyt dużo pytań - zbył go Tomek podając mi miseczkę.
- Nie poznaję cię.
- Może dlatego, że mnie nie znasz.
-Zjemy na tarasie? - Do pokoju wkroczyła mama chłopaka z garnkiem parujących ziemniaków jednak na widok morderczych spojrzeń swoich mężczyzn przystanęła. - Marta, pomożesz mi? Marysia pójdziemy do kuchni, kochanie?
- Z Matą - mocno przytuliła się do mojej szyi, kątem oka zauważyłam czułe spojrzenie Tomka.
- No idziemy pomóc mamusi - uśmiechnęłam się do dziewczynki.
Na blatach porozstawiane były przyprawy i kawałki jeszcze nie usmażonego mięsa. Bita śmietana najwyraźniej była obiektem zabawy Marysi iż była na szafkach i lodówce. Warzywa do połowy obrane leżały na stole i przy garnkach.
- Przepraszam cię za bałagan, ale nie spodziewałam się twojego przyjścia, więc obiad też nie będzie zbyt wymyślny - smutno odparła.
- Nic się nie stało! - Roześmiałam się. - Wystarczyłby rosół! Wie pani kiedy ja ostatni raz jadłam ciepły obiad, w domu? - Uśmiechnęłam się smutno.
- Mam nadzieję, że nie zawiodę twoich kupek smakowych - uśmiechnęła się zadowolona z siebie pani Judyta.
- Niech się pani o to nie martwi! - Roześmiałam się podrzucając Marysię do góry.
Niedługo to moje dziecko będzie tak we mnie wpatrzone. To piękne i straszne zarazem. Nigdy nie powiedziałam, że nie chcę dziecka, bo chcę, ale nie teraz - nie przez przypadek. Chciałabym się o nie starać i czuć radość, gdy dowiem się o tym, że się udało, a potem byłabym najszczęśliwszą matką na świecie, bo chciałam je właśnie wtedy.
- Dziecko, uważaj! - Krzyknęła pani Judyta, gdy po mojej dłoni pociekła strużka krwi.
- Ups - jęknęłam przykładając zadraśnięcie do ust. Machnęłam ręką w stronę przestraszonej kobiety, aby się nie przejmowała. - Nic się nie stało, lekko się przecięłam, ale jest w porządku.
- Na pewno? - Kiwnęłam głową. - Przyniosę ci wodę utlenioną i plaster!
Poczułam oplatające się wokół mnie silne ramiona Tomka.
- Ochłonąłeś?
- Jestem cały czas spokojny, tylko miało go nie być.. Mama miała się dowiedzieć, ale nie on.
- Wstydzisz się? - Cicho zapytałam.
- Nigdy w życiu! Tylko będzie nas oceniał... W sposób specyficzny dla jego osoby.
- Damy radę, jesteśmy w tym razem, pamiętasz?
- Taaak - czule przeciągnął tuż obok mojego ucha całując jego płatek. - Co ci się stało?!
- Zamyśliłam się i przecięłam skórę - wzruszyłam ramionami. - Nic się nie stało.
- A brzuch?
- Cały - pocieszyłam. - Nie wbijałam przecież ostrza w pępek tylko kroiłam marchewkę - roześmiałam się z udawaną beztroską.
- To dobrze - schylił się do brzucha przykładając do niego ucho. - Wszystko w porządku?
- To jest chore! - Roześmiałam się.
- Tomek? - Jego mama zatrzymała się w progu kuchni trzymając plastry. - Co ty robisz?
- Mamo? - Zmieszany zaczął. - Jest taka jedna sprawa. - Chwycił mnie pocieszająco za dłoń, a ja drugą dotknęłam brzucha, jakby mogło nas to ochronić przed nieuniknionym.
- Marta, co tu się dzieje?
- Bardzo mi przykro - jęknęłam.
- Na dziewięćdziesiąt procent Marta jest w ciąży...
- O mój boże - kobieta przysiadła przy stole opierając głowę na ręce. - Marek! Chodź tu!
- Co się dzieje? - Spojrzał zdezorientowany na naszą trójkę.
- Marta jest w ciąży, to dziecko Tomka - cicho zaszlochała pani Judyta.
- To nie jest jeszcze pewne.. - Zapewniłam.
- Zamknij się! - Ostro uciął ojciec Tomka.
- Nie odzywaj się tak do niej - warknął.
- Tomek, zostaw - chwyciłam go za ramię.
- Powiedziałem żebyś się zamknęła!
W tej samej chwili chłopak wyrwał się z mojego uścisku i rzucił się na swojego ojca. Niemiłosiernie bił go pięściami nie omijając żadnego skrawka skóry. Ojciec nie zostawał mu dłużny, choć od razu na pierwszy rzut oka wiadomo było kto jest górą. Marysia rzucała zabawkami w Tomka, pani Judyta krzyczała, aby chłopak puścił swojego ojca, a ja stałam jakby ktoś mnie zaczarował. W końcu rzuciłam się na plecy Tomka prosząc by puścił pana Marka wolno.
- Tomek - zawodziłam. - Puść go, nie warto, Tomek!
Gdy dotarło do niego, że wiszę na nim jak szmaciana lalka od razu znieruchomiał.
- Uderzyłem cię? - Zapytał przestraszony lekko mnie z siebie ściągając.
- Nie, ale patrz co zrobiłeś - wytknęłam.
Twarz jego ojca, wyglądała jak płótno tragicznego malarza. Oko już puchło, a krew ciekła z kilkunastu miejsc. Tomek szeroko otworzył oczy podbiegając do niego z chusteczkami.
- Tato, przepraszam - płakał. - Przepraszam, przepraszam.
- Tomek - cicho powiedział. - Tomek zostaw mnie!
- Przepraszam tato.
- Będziesz wspaniałym ojcem - podał mu dłoń. - Umiesz walczyć o swoje. Idealnie zadbasz o Martę i dziecko. - Odwrócił się w moją stronę. - Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem, ale musiałem go sprawdzić - uśmiechnął się zapuchniętymi wargami. - Idealnie do siebie pasujecie i mimo wszystko cieszę się, że jesteś w tej ciąży. Za dziewięć miesięcy będę dziadkiem, no nie? - Roześmiał się szczęśliwy.
Spojrzałam na Tomka, który był tak samo oniemiały jak ja. Zaakceptowali nas.

Pamietajcie aby zadeklarowac aie w zakladce Infomowani ;)
Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu ;)