- Jadę do cioci Edyty - poinformowałam mamę. - Telefonu nie biorę więc nawet nie próbuj dzwonić.
- Nie będziesz się mnie słuchać, prawda? - Zapytała wybałuszając malowane oczy. - Nie masz do mnie za grosz szacunku?
- Zgadłaś - uśmiechnęłam się wychodząc.
Z torbą na ramieniu skierowałam się w stronę przystanku autobusowego. W sobotę komunikacja miejska jest beznadziejna, ale trudno. Bilet kupię na dworcu, a siedzenie na przystanku nie jest najgorsze, gdy ostatnie, ciepłe promienie słońca grzeją w plecy. To sama przyjemność spędzić trochę czasu na chłodnym dworze, który jest urozmaicony drobnymi promieniami ciepła. Tomek od tygodnia się nie odzywał albo daje mi czas na zastanowienie się nad wszystkim, poukładaniem wszystkich spraw do porządku albo wszystko już przesądzone i zostałam sama. Sama tego nie chciałam on się zachował jak ostatni dupek, prawda?
- Dwie minuty - westchnęłam, no cóż nici z wygrzewania się na słońcu.
Usiadłam przy oknie nie zważając na oburzone spojrzenia osób starszych, ja jestem w ciąży. Dobra, marna wymówka, ale jednak. Skrzywiłam się na widok młodego chłopaka dłubiącego w nosie czekając na zielone światło. Z uniesioną brwią usiłowałam go nakłonić do spojrzenia w moją stronę. Po chwili spojrzał na mnie z palcem przy nosie i czerwony jak burak przymknął oczy zły na siebie, że został przyłapany, lekko się oblizałam ze złośliwym uśmiechem i odwróciłam wzrok.
- Kretyn - westchnęłam na co ponownie staruszki obrzuciły mnie krytycznym wzrokiem. - Świętoszki się znalazły - warknęłam do różowłosej.
- Za mało przeżyłaś - ciepło się uśmiechnęła.
- Zdziwiłaby się pani - odparłam z lekkim przekąsem.
Co ta stara baba może wiedzieć co przeżyłam? Może byłam nękana albo molestowana za małolata? Może życie kopnęło mnie w dupę domem dziecka, a tragiczny wypadek nie daje o sobie zapomnieć? Taka prawda, gówno wie. Każda z tych zapyziałych twarzy gówno wie co mogło się wydarzyć danej osobie. To tak jakby oceniać miłego pieska, który zagryzł dziecko. Może przed pojawieniem się w normalnym domu gdzie o niego dbano gnębili go? Bili? Głodzili? Ale kogo to obchodzi wygląda na normalnego więc jest normalny, ale po raz kolejny mówię: GÓWNO PRAWDA. Nie oceniaj książki po okładce to dobre powiedzenie i wcale nie wyssane z palca.
- Dziecino - kobieta usiadła tuż obok mnie gdzie zwolniło się wolne miejsce. - Przed czym uciekasz?
Bacznie przyjrzałam się kobiecie, która wcale nie była taka stara na jaką wyglądała. Miała może z pięćdziesiąt lat? Nie więcej.
- Przed sobą - uśmiechnęłam się przez łzy, które zaczęły napływać do oczu.
- Kochanie, dopiero zaczynasz żyć nie możesz marnować czasu na płacz - lekko mnie przytuliła. - Jeszcze będzie tyle okazji, ale nie teraz. Masz nie więcej niż osiemnaście lat, kiedy się bawić jak nie teraz? Kiedy pła..
- Kiedy płakać jak nie teraz, dobrze powiedziane - roześmiałam się.
- Tak, ale po co? Jak każdy twój uśmiech będzie o wiele droższy dla ludzi niż kolejna bezwartościowa łza wylana przez nic nie wartą osobę? Przez nic nie wartą sytuację? - Zapytała unosząc wyskubaną brew.
- Nie wiem po co - westchnęłam. - Same przychodzą.
- A masz w sobie przycisk stop? - Zapytała. - Wciskasz i nie przejmujesz się. Wciskasz po raz kolejny i bum ryczysz jak głupia, ale sama gdy nikt nie widzi, bo wstydzisz się tej chwili słabości. Bum! Wciskasz i jesteś uśmiechnięta jak dwuletnie dziecko bez ząbków - pocieszająco pogładziła mnie po twarzy ocierając ostatnie łzy. - Nic. Powtarzam ci, nic nie jest warte twoich łez. Sama możesz sprawić, że się rozpłaczesz jak złamiesz rękę albo nogę, ale nigdy przez osobę, która najwyraźniej jest skończonym idiotą, że doprowadza do płaczu kobietę.
- Dziękuję - ostatni raz chlipnęłam i podciągnęłam się do góry torując sobie drogę do wyjścia. - Naprawdę dziękuję, ale czasami trzeba uciec - uśmiechnęłam się.
Pociąg do Leszna za piętnaście minut kupiłam maślanego rogalika i powoli go przeżuwałam siedząc po turecku pod ścianą. Powoli w gardle rosła gula, którą z trudem mogłam przełknąć. Popiłam napojem energetycznym a rogalik położyłam koło siebie. Po chwili przyleciały gołębie powoli, niepewnie skubiąc pieczywo. Zachowywały się jak na ptaki przystało, zero zaufania. W każdej chwili mogły odlecieć gdyby tylko poczuły zagrożenie. Wyciągnęłam rękę i jak na zawołanie poruszyły skrzydłami i już ich nie było, wylądowały dopiero w bezpiecznej odległości parę metrów dalej. Odrywałam małe kawałeczki i rzucałam w ich stronę, nie nachalnie tylko delikatnie aby ich nie przestraszyć. Małymi kroczkami zbliżały się co raz bliżej w moją stronę pochłaniając co raz to większe kawałeczki pokarmu.
- Wrocław Główny , Leszno na peronie czwartym! - W głośniku rozległ się donośny głos kobiety najwyraźniej bardzo znudzonej swoją pracą.
- Czas jechać - uśmiechnęłam się. Ostatnie okruchy wyrzuciłam w stronę ptaków i ruszyłam do nadjeżdżającego pociągu.
Rozsiadłam się w pustym przedziale wyciągając już dość zniszczoną książkę i tępo przekładałam ze strony na stronę, nie przeczytałam chyba ani jednego słowa. Pociąg ruszył z peronu lekkim szarpnięciem i już gładko sunął po szynach. Taka lekka namiastka skrzydeł. Oddalam się, bo poczułam zagrożenie, we Wrocławiu już mnie nie będzie za minimum piętnaście minut, to trochę dłużej niż umiejętności przemieszczania się ptaka, ale cóż biorę co dają.
- Wolne? - Z lekkim skrzekiem otworzyły się przesuwane drzwi przedziału i w przejściu pojawił się czerwony z wysiłku młody chłopak.
- Nie pomieścimy się z tym tłumem ludzi - mruknęłam.
- Ta, widzę właśnie - roześmiany rozwalił się na siedzeniu na przeciwko.
- Ha, ha - krzywo się uśmiechnęłam.
- Ej.
- No? - Spojrzałam na chłopaka, któremu czerwień wycisku powoli schodziła z twarzy.
- Czytasz do góry nogami, teraz taka moda, no nie? - Uśmiechnął się lekko odgarniając za długie włosy, które zaczęły mu opadać na oczy.
- Ta, pewnie. Nauczyłam się tej techniki w Ciechocinku, można lepiej się skupić na czytanym tekście - odparowałam czując jak robię się czerwona. Jaka idiotka, chyba rzeczywiście moje ciemne włosy skrywają brak mózgu.
- Nie przejmuj się - uśmiechnął się. - Ja umiem pisać wzrokiem.
- Bardzo zabawne. Po prostu się zamyśliłam - westchnęłam odkładając książkę na kolana.
- Rozumiem - pokiwał głową jakby naprawdę rozumiał. - Gdzie jedziesz?
- Do Leszna.
Skierowałam wzrok w stronę okna, za którym rozpościerały się przepiękne pola, które jeszcze były całkowicie brązowe, a już niedługo pojawią się pierwsze plony. Za dziewięć miesięcy, jeśli zdecyduję się na zatrzymanie dziecka, zabiorę je w takie miejsce by od małego mogło babrać się w brązowej brei i mogło zacząć rozumieć mechanizm i piękno natury. To głupie, ale chciałabym żeby uczyło się kochać i szanować od malucha. Aby doceniało piękno i szlachetność, a nie próżność i zarozumiałość, co w tych czasach jest ogromnym błędem. Chcę by zdobywało to czego chce, nie kosztem innych tylko dzięki swojej sile i wytrwałości, której nie nauczy się nigdzie tylko wśród natury, która nie pojawia się dzięki komuś ani kosztem kogoś. Jest bo jest i koniec kropka. Musi się nauczyć być samowystarczalnym, a nie podatnym na różne skutki życia w dwudziestym pierwszym wieku.
- O czym myślisz? - Zapytał chłopak, o którego istnieniu kompletnie zapomniałam.
- O naturze.
- Hipiska?
- Kretyn?
Ta krótka wymiana słów, bo zdania to na pewno nie były pokazała mi jak bardzo zgorzkniałam po paru dniach świadomości, że mam w sobie nowe życie. Jak bardzo znieważyłam pomoc i uśmiech, co uznałam za sztuczne i nieprawdziwe. Jestem sama i mogę liczyć na siebie, a jakiś przypadkowy chłopak spotkany w przedziale pociągu nie zawróci mi w głowię iż poradzę sobie sama i nie potrzebuję bezsensownej rozmowy, którą zapełniłabym cały ten czas podróży. Nie interesują mnie plotki tylko fakty. Wszystko stało się faktem od poczęcia do narodzin. Od ostrzeżeń po wpadkę. Od uśmiechu do płaczu. To wszystko fakt nie fikcja, o której można śmiało rozmawiać z obcym człowiekiem.
Za oknem dojrzałam wielki napis Leszno i wiedziałam, że już muszę stąd wyjść. Choć na plotkach szybciej mija czas to w samotności idzie łatwiej, bez zbędnego myślenia co powiedzieć by nie wypaść na odludka.
- Miłej podróży - uśmiechnęłam się i wyszłam nie czekając na słowa chłopaka z przedziału.
Rozdział daje dużo do myślenia. To zabawne, bo często nieznajomi dają najlepsze rady, a znajomi bagatelizują sprawę. Ta kobieta była naprawdę bardzo miła. I fakt, czasem fajnie jest uciec od rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńJestem wkurzona na Tomka, powinien się odezwać.Wiem, że Marta go odtrącała, ale w końcu jest facetem i ma ciężarną dziewczynę! Niech o nią dba, a nie się focha :D
Podoba mi się, że Marta chce uczyć swoje dziecko miłości do natury i samowystarczalności. to jest piękne.
I jeszcze chcę napisać że ta rozmowa z tym chłopakiem w autobusie mnie rozśmieszyła! Jest po prostu przezabawna! Masz wiele fajnych pomysłów.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie na nowy rozdział opowiadania!
http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com
Ojejciu przepraszam, że mnie tyle nie było, ale wyjechałam i nie miałam jak komentować. Nie ma mniw tydzień, a tu tyle rzeczy się dzieje. Lecę czytać zeległe rozdziały. Pozdrawiam i czekam na kolejny! :*
OdpowiedzUsuńhttp://because-i-am-other.blogspot.com/
Uderza mnie fakt, jaka Marta jest niedojrzała. Ta ciąża jest ogromną próbą da nich obojga i dają rady. Tomek nie wytrzymuje z nerwami, a Marta... okay, trochę tłumaczy ją huśtawka nastrojów, hormony... Ale zachowuje się jak gówniara. Przypalanie swojej matki? Awantury? Ucieczka? Musi zrozumieć, że nie decyduje już tylko za siebie, ale też za dziecko.
OdpowiedzUsuńNie dziwi mnie w ogóle zachowanie Marty. Po tej dziewczynie można się spodziewać wszystkiego.
OdpowiedzUsuńNa jej miejscu też nie wytrzymałabym w takim domu. Skoro postanowiła jechać do ciotki musi być jej tam lepiej.
Nie mam weny na komentarz :(
Przy następnym rozdziale postaram się poprawić.
Pozdrawiam!